enduro, hardenduro, cross country, rajdy enduro, KTM LC4 KTM 640 Adventure, EXC250 EXC300 husabergsherco gasgasKLX KLR WR250 Yamaha TT600 XT600 survival GPS nawigacja kompas mapa azymut Suzuki DRZ 400 BMW GS Adventure enduro offroad off-road mondoenduro terracirca longwayround longwaydown moto, travel motorcycle movie motorcycle DVD Paris dakar

Redbull Romaniacs 2011 czyli Johny WTF

Prolog  Dzien 1  Dzien 2  Dzien 3  Dzien 4

 Prolog

No i jestesmy po Romaniacsie. Cala impreze moglbym opisac jednym krotkim "WHAT THE FUCK".
Zanim ruszylismy bylo duzo planowania, kombinowania i problemow zeby wogole pojechac. Malo brakowalo a ja bym wogole nie pojechal wiec generalnie wiele sie dzialo. Nie mniej jednak udalo sie i wkoncu ruszalismy. Rano zapakowalismy w warsztacie 89racing graty na busa i pojechalisy po Maca.
Juz na drodze ale jeszcze w 3miescie gdzies na jedej z dziurawych wyjazdowych drog z Gdanska uzmyslowilismy sobie ze pomimo tego ze Rumunia jest krajem uni Europejskiej niesety nie jest w strefie Szengen a co za tym idzie musimy wroci po Paszport Polsatu Abby :) Dodatkowo MAC jadac na wyjazdowe wysepy doszedl do wniosku ze nie ma co na siebie wlozyc szalowego wiec musielismy sie zatrzymac na shopingu u Pomira ktorego efektem byly mega obcisle, czerwone uwydatniajace to i owo spodnie FOXa.
No a le to by bylo generalnie na tyle na temat drogi w ciasnym zaladowanym Fordzie Tranzycie. Droga byla dluga i prosta a wiodla rownolegle do swierzo budowanych autostrad... Jak to fajnie bedzie jak bedzie mozna smignac przez Polske nie wlokoac sie za TIRam itp... Puki co szara zeczywistos waskiej polskiej drogi byla przerywana postojami w MACach na male sportowe co nieco.
Wieczorem dojechalismy na Slask gdzie byl zaplanowany postoj u Romaniacsa Mirka.
Oczywiscie byly wsponienia, plany, browary poczym uderzylismy w slome.
Z rana zostalismy ugoszczeni typowo slaskim wypasionym sniadankiem ktore mialo dac nam sile na dalsza droge jak si epotem okazalo prawie na glodnego:) Juz na trasie dostalismy newsa ze nasza trasa ktora jedziemy jest do dupy i lepiej udac sie na autostrade ktora moze i jest dluzsza ale za to jest duzo bardziej wygodna i bezpieczniejsza.
No i faktycznie tak bylo bo droga byla wypasiona i z gornej poly. Cala Slowacje, Wegry przeskoczylismy zatrzymujac sie tylko po to zeby zakupic Viniete bo niestety nie bylo nam dame poznac smaku MACa z za poludniowej granicy poniewaz tambylcy nie maja w zwyczaju stawiac MACow przy autostradach :)
No i tak sobie marzac o MACkanapce dojechalismy prawie na miejsce. Zrobilismy sobie postoj na ostatnie spanie jakies 60km przed Sibiu poniewaz na miejscu nie bylo puki co hotelu zarezerwowanego a na przedmisciach bylo mnustwo tanich motelikow wiec nie bylo co duzo dewagowac. Szybka sloma zeby byc wmiare wypoczetym na nastepny dzien.
Nastal dzien treningu do Prologu. MAC obudzil nas z ranca jak by byl juz podwplywem substancji Redbulla :) No nic czas bylo ruszac odmeldowac sie w rejstracji i rozeznac temat prologu.
Na mniejscu czekal na nas juz Spira i jego Polski oboz Sherco z widoczna ze wszad powiewajaca polska flaga.
Poszlismy sie rejstrowac i tu zaczely sie schody. Znaczy sie moze nie schody co jakis dziwny dlugi proces rejstracyjny. Wszyscy byli wymeczeni droga a pelna rejstracja zajela ze 3h lekko. Ale nie ma co nazekac za bardzo bo zaraz mial byc trening prologu wiec wiec wnerwienie rejestracja bylo przycmiewane nadchodzacymi emocjami.
Ja i Mac na swierzo jeszcze nie bylismy zapoznani co zostalo przygotowane przez Crazybike z Sibiu lecz Spira ktory dojechal przed nami mial szanse zobaczyc czego moze sie mozemy spodziwac. Z tego co pamietam mowil ze jest ciekawie co w wolnym tlumaczeniu oznaczalo znowu "what the fuck"
Tak wiec nadszedl nasz czas i pojechalismy zobaczyc co ma nas zabic na nastepny dzien. Jak bym pierwsze wrazenie ogladzin prologu opisal?

Spira skupiony analizowal kazdy sek na pniach, geologiczna przeszlosc kamieni oraz pozostaly bierznik na oponach ktore sa do pokonania. Wszysko mu pomagalo... Mac zzielnial poczym po przejsciu toru stwierdzil ze trzeba otworzyc gaz na maxa i zamknac oczy a potem sie zobaczy:) Co do mnie to zmieknela mi faja na starcie i nie bylo co gadac ani myslec bo wszystko co bylo przygotowane bylo wysoko i daleko poza moim zasiegiem techniczno psychicznym.
Gdy nadszedl czas treningu na sampierw Spira pojechal chyba. No i co sie okazalo... FIK FIK BZZZ BZZZ JUMP JUMP Spira smiga po przeszkodach i mierzy czas jak szybko to robi :)
MAC jak to na MACa przystalo nie myslac dlugo wbil sie na tor. Zanim zdazylem sie obejrzec byl juz na jego koncu. No i wkoncu przyszedl czas na mnie. Wjechalem na tor nowiutka 250 2t na ktora wlasnie sie przesiadlem z 400 4t. Niby mialo mi to pomoc ale zakladajac ze zrobilem na moto az 3h jazdy to jakos chyba mi ta zmian nie pomoagla za bardzo... ale wrocajac do pierwszej belki zrobilem bzyk i wyladowalem na drugiej stronie.
Nastepnie bylo cos na ksztalt litery V z kilkoma drogami przejazdu. Ja wybralem najnizszy stopien ktory i tak robil na mnie wrazenie czegos nie do zdobycia. Mysle sobie dobra nasza jakos mi idzie i rozochoczony wbilem sie na rzad opon. I znowu bzyk byzk bzyk i bylem za oponami. Genarlanie szok bo nigdy nie przejachalem tak wysokich przeszkod :) Wiec znowu dobra nasza i do nastepnej przeszkody a mianowicie dziwnej konstrukcji z wiszacymi swobodnie oponami. One tak sabie dyndaly i trzeba bylo przez nie szybko przejechac. Niby nic ale sie okazalo ze latwo nie bylo i potrafily zrobic kuku... Spokojnie pokonalem bez pospiechu to cos i do nastepnej przeszkody podjechalem z pewna niepewnoscia. To byly bale ustawione wzdluz toru wznoszac sie na wysokosc okolo 2m a po drugiej stronie byly bale w dol polozone w poprzek.
Na moje szczescie tam bylo info ze ta przeszkoda jest dla PRO i Expert wiec sobie ja glowy nie zaprzatalem. Dalej byl basen z mnustwem galezi. Trzeba bylo przeskoczyc belke i dalej po tych galeziach do nastepnej belki.
Dla mnie to bylo najprostrze ze wszystkiego bo takich akcji w lesie jest milion 500 wiec tu nie widzialem najmniejszego problemu.
No i znowu schody sie zaczely. Ale to juz historia nie dla mnie byla. Najazd na betonowe obrecze i zaraz potem najazd na kamienie dalej belki, wjazd na kontener i zeskok na piskowy zjazd potem znowu belki, platforma do zeskoczenia, jakis podest i wkoncu meta. Przy kamienistej przeszkodzie robil sie zator wiec doszedlem do wniosku ze po co mam rozwalac moto na treningu skoro i tak to nic nie zmieni i poprostu sobie odpuscilem dalsze przeszkody.
Jeszcze raz pokonalem tor do tego samego mometu i pojechalem pozwiedzac okolice bo wkoncu mialem mozliwosc posmigac troche na nowiutkim moto ktorego nic a nic nie czulem.
Z ciekawostek MAC na drugim treningowym przejzdzie wlasnie na kamieniach wywinol orla przez kiere tak ze 200ta wyladowala na nim. Luzik :)
Okolica dla mnie okazala sie bardzo interesujaca. Pojechalem na pobliski tor motocrosowy za ktorym bylo jakies wyrobisko gdzie jak sie pozniej okazala byla mete 1 dnia. Jeszcze nie zaczolem rajdu a juz sie czulem slabo po tym co zobaczylem...
Nastepnego dnia rano przyszedl czas na przeloty przez prolog ale juz z mierzonym czasem do finalowego wyscigu. No i tak jak bylo juz wczesniej na trenigach Spira fik fik po przeszkodach z predkoscia dzwieku jakie wydaje Sherko dojechal do mety, zatrzymal sie i poczekal az mu troche czasu dodadza i przejechal linie. Dlaczego tak? Poniewaz ta impreza jest dla widzow i kwalifikacje koncza sie wyscigiem z efaktywnymi glebami, kontuzjami lub rozwaeniem moto. A ze mowi ze za nie ukonczenie lub bycie poza pierwsza 16tka dostaje sie 10 min kary ktore w pozniejszym czasie jest niczym wielkim w porownaniu z 4ema dniami zmagan w terenie. Jak sie pozniej okazalo SPira jest nie tylko dobry w robieniu fik fik ale tez ma perfecyjne wyczucie czasu:) Gdyby dwie sekundy wczesniej wjechal na mete musial by sie scigac:)
Zgodnie z numeracja startowa nastepny byl MAC. I tu wyszedl zawodniczy hard ducha na czele. MAC wyszedl z zalozenia popartego zeszlorocznymi doswiadczeniami ze trzeba zajac jak najlepsza pozycjie zeby potem sie nie wlec na koncu po rozrytej trasie przez przejazd poprzedzajacych zawodnikow.
Jak pomyslal to i zrobil. Pierwszys przejazd poszedl gladko lecz na nieszczescie przy drugi w ferrorze walki na przejzdzie przez te niegroznie wygladajace zwisajace opony jego moto zostalo poderwane do gory i rzucone razem z makiem o glebe. Moto przetrwalo ale zostal uszkodzony palec.
Pierwszy przejazd byl na tyle dobry ze pozwolil Macowi startowac mniej wiecej w srodku stawki co bylo satysfakcjonujace i motywujace bo bylo sie potem z kim scigac:)
Co do mnie to nauczony dniem poprzednim i zalozeniem nie zrobienia sobie kszywdy dnia 1go zanim wjade na offroad przejechalem to co mialem przecwiczone a potem sobie cichutko opuscilem tor. Oczywiscie dostalem 10min kary tak samo jak bym ta trase ukonczyl. Moze i dalem ciala ze nie sprobowalem jechac do konca ale zakladajac ze mialem totalnie nieobjezdzony motocykl, nie jezdzielem na moto wogule przez 5 tyg przed statrtem to ryzyko kontuzji bylo za duze. Jak to mowil kiedys moj kapitan w druzynie "swiata nie zadziwisz" a jak by sie cos stalo "ale im pokazales" poprostu poszedlem za jego glosem ... Na koniec sie okazalo ze bylo kilka osob ktore tak samo jak i ja nie okonczyly prologu. Swoja droga to na treningu zeskoku z kontenera jeden amator tak ladnie wyladowal ze ze zlamanym obojczykiem i czyms tam jeszcze zakonczyl przygode z Redbull 2011 zanim jeszcze sie zaczela. Podsumowujac przeszkody nie byly mega trudne. Skoro ja przejechalem polowe a jestem cinki jak sik komara to oznacza ze to jest dla ludzi i dla amatorow takze. Tyle tylko ze troche bardziej zaawansowanych niz ja :)
Skonczyl sie prolog zeszla adrenalina i wieczorem poszlismy na pierwsza odprawe przed konkretnymi zawodami dla ktorych tam wszyscy przyjechali.
Poza zasadami ktore zostaly nam przedstawione jedna utkwila mi w pamieci szczegolnie. Martin powiedzial tak: "jesli chodzi o oznaczenie trasy w tym tym roku to nie jak dotychczas trase beda wyznaczaly pomaranczowe wstazki KTM tylko biale Husaberg. Pomaranczowe beda w iescach gdze wyraznie zle pojechano. Wiec w skrucie Husberg wybrana dobra droga, KTM zly wybor" :) Wpozadku przeslanie, co? Przez nastepne dni co widzialem pomaranczowa wstazke smiac mi sie chialo :)
Generalnie zasady sa proste. Nawiguje po sladzie wgranym na GPS i po wstazkach rozwieszoncyh na trasie. W razie niebezpieczenstwa nalezy uruchomic lokalizator ktory ma za zadanie wezwac pomoc. Jest jeden nie liczony do czasu postoj ktory musi miec 20 min. Podzial po miedzy klasy trudnosci oznaczaja tablice ze strzalkami opisane P, E lub H a reszta jest juz malo wazna.
Na koniec brifingu zostalismy ugoszczeni pewna liczba % z redbullem co bylo bardzo mile ze strony organizatorow :)



Wróć

 Dzien 1

No i nastal dzien 1. Zebralismy graty znaczy sie GPS, Mintracker + emergency mape na wypadek problemikow. Start byl z parku maszyn pod hotelem i dalej do juz konkretnego staru na ktorym zaczynal sie pomiar czasu offroad. Jak ja sie dobilem do startu to Spira i MAC byli gdzies na trasie. Tak sobie stanolem i mysle kurna co ja tu robie? Moje morale zostalo zniszczone i bylo gdzies na poziomie zera absolutnego. I z takim wlasnie nastawieniem ruszylem na trase.
Trase prowadzila po jakies lace ale ze cala noc lalo to wszystko bylo sliskie jak fix. Kolo z ktorym ruszalem wyciol orla na pierwszych 500m i tak go zostawilem w tyle:) Po jakims czasie wyjechalem nad jakas rzeczka. Niby nie wielka ale nie mialem czasu sie zastanwic nad tym czy przekraczac i jak bo skoro sa slady to poprostu wbilem sie w wode. Przejzd zakonczyl sie tym ze do konca dnia mialem w butach basen. Zaraz potem byl wjazd w las i znowu w jakas rzeczke ktora prowadzila kamienistym wawozem. Tak sobie jechalem uwazajac zeby nie wyciac orla bo musze przpomniec ze jak dotad nie jezdzielm w rzeczkach :) az wkoncu nadeszla piersza mala przeszkoda. Zwalone drzewo z galeziami. Jakos tam przecisnolem sie przez to i kowalek dalej trasa prowadzila ostrym podjazdem w gore. I znowu stanolem i mysle kurna co ja tu robie. Znowu kurna cos czego nigdy wczesniej nie robilem. Jakos dalem rade zachwawczo sie wygramolic na gore. Teraz wiem ze inni sie tam nawet nie zatrzymywali i prawdopodobnie nawet nie zauwazyli tego miejsca :) Sadze ze teraz tez bym go nie zauwazyl :)
Dalej nie wiem co bylo ale bo pewnie nic szczegolnego az wkoncu dojechalem do "Johnny What the Fuck". Wtedy jeszcze nie wiedzialem ze to sie tak nazywa choc chyba to samo pomyslalem :) NIe bylo by to nic szczegolnego gdyby nie fakt ze to byl prawie pionowy zjazd w dol i zadne zdjecie tego nie odda. Trzeba tam poprostu tam byc. Na moje szczescie okazalo sie ze jest tam ekipa z Polska OLEKMOTOCYKLE Wawa i chlopaki pomogli mi sprowadzic moto na dol. Wielkie dzieki za to bo mi by to zajelo pewnie duzo wiecej czasu i pewnie bez strat by sie nie obylo. Na dole siedzial zawodnik a przy nim medic team. Znaczy sie ze chyba byl orzel i "wszystkim poakazal albo zadziwil swiat". No nic nie bylo co tam robic wiec pomoknolem dalej. A kawalek dalej byl znowu strumyk do pokonania. Jedno tylko ale, kamienisty pod gore :) No ale wbilem sie tam i jak ze jak dotad jechalem jako ostatni zdziwilem sie ze zaczynam wymijac ludzi ktorzy zatrzymywali sie na fajke albo poprostu nie mieli sily walczyc dalej. Mowie sobie dobra nasza i tak sie dobilem do gory. A na gorze byl zakret po piaskowej drodze i ostro pod gore. ZNowu nie bylo by nic wielkiego gdyby nie fakt ze w polowie utknol ktos i zablokowal mnie na podjezdzie a zaraz potem po podjezdzie zaczela leciec woda i zrobil sie kolejny strumyk a potem blotnista maz zalala cale to co bylo kiedys w miare latwym podjazdem :(
W tym momecie zaczela sie walka z natura i samym soba. Na podjezdzie utknelo mnustwo lamerow podobnych do mnie :) W ruch poszly linki, tasmy i wspolpraca do granic mozliwosci. Jak juz udalo mi sie wgramolic na ten podjazd o dla zobrazowania sytuacji powiem ze to byl czas gdzie koleiny od rycia tynym kolem byly takie ze moto zawieszalo sie nad podnuszka to mialem sile tylko na to zeby walnac moto i siebie w krzaki. Nie pamietam kiedy ostatnim razem bylem taki zmeczony a to dopiero mial byc poczatek zabawy.
Dalej byly mniejsze lub wieksze przeszkody i zaczol sie zjazd w dol mini wawozem tak na szeroksc poltora kierownicy. ZNowu nie byl by w nim nic dziewnego gdyby nie fakt ze rowadzil z gory na dol kilka set metrow plus byl co kawalek najezony wystajacymi korzeniami. Udalo mi sie kilk arazy wycic dzieki temu niegroznego orla. Na samym dole zostalo do pokonania niegrozna rzeczke i wkoncu dotarlem do upragnionego punktu kontrolnego z 20min obowiazkowa przerwa. Abba poczynil drobne naprawy, banan w lape, woda w gardlo, uzupelnienie plynow w camelu i paliwa w baku i dalej w droge...
Na samym starcie do drugiego etapu tego dnia byl ostry podjaz ktory znowu byl ponad moje wyobrazenie. Nie myslac tym razem dlugo dalem na gaz i niestety w polowie z kszakow wylonil sie jakis czlowiek. Na szczescie zdazylem wychamowac z tym ze utkonlem w polowie podjazdu. To byl drugi raz gdzie ktos z poza rajdu ktos mi pomogl. Dalej bylo juz lajtowo az do znudzenia, czasami jakies tory albo pod mostkiem itp... Mac to potem nazwal odcinkiem crosscountry bo nic sie nie dzialo.
Ja mialem jedna przygode przy przekraczaniu jakiejs rzeczki gdzie bylo tyle blota ze wyjazd z niej byl nie mozliwy do zrealizowania. Utknelo nas tam trzech gosci ale ze jakos nie chetni byli w pomocy miedzy saba to skonczylo sie na tym ze czekalo tam dwoch wasterzy ktorzy za drobna oplata pomagali wciagnac moto na gore. Potem Spira powiedzial ze nie powinno sie nic dawac za to ale to byly cwaniaki ktorzy robili deal przed faktem pomocy a nie po fakcie.
Dalej znowu duzo crosscountry az wkoncu dojechalismy znowu na obrzeza Sibiu. Mianowicie do kamieniolomu czy wyrobiska ktore udalo mi sie obejrzec poprzedniego dnia. Niestety czekala mnie tam atrakcja jedna za druga naszykowana pod rzadnych atrakcji widzow. Zaczelo sie od pionowego podjazdu a ze bylem juz tak zmeczony ze nie mialem sily sie nawet nad tym zastanawiac to dalem gazu na maxa i wkoczylem na gore. Zapewne moglbym to porownac do stlu rodeo ale fakt byl faktem ze siedzialem caly na moto a przeszkoda byla za mna. Nastepnie byl zjazd w dol. Zjazd oznaczal pionowa skarpe tak na 2 m z piaskowym wyplaszczeniem na spodzie. Nie myslac za dlugo zrzucilem moto na dol i podazylem w slad za nim zsowajac sie na 4literach. Dalej byl znowu podjazd taki jak wczesniej i znowu w dol i wkoncu nadszedl czas podjazdu w stylu hillclimb. Meta byla na gorze wiec tak czy tak trzeba bylo tam wjechac. Byli tam juz koledzy z OlkaMotocykle i walczyli sobie dla zabawy z tym podjazdem. Roznica miedzy nami byla taka ze oni byli wmiare wypoczeci a ja ze zmeczenia nie kontaktowalem co oni domnie mowia :)
Bylem juz tak zmeczony po ok 8h silowej walki oraz dobity dwoma podjazdami z przedchwili ze sobie odpuscilem ta atrakcje. Pojechalem boczkiem ale niestety znowu sie nie obylo bez rzutow motem do celu itp... Na samej koncowce i tak trzeba bylo pojechac czescia trasy dla chikenow co rownalo sie jakims 4m prawie pionowym wskokiem na sama gore.
Wkoncu sie udalo. Dotarlem i skonczyla sie mordenga dnia 1go. Redbull w lape, zatrzymanie czasu pomiaru pogadanka o niczym i czas byl ruszyc w droge do parku maszyn by wkoncu zejsc z moto. Walnolem sie na glebe i tak lezalem bo nie mailem sie sily ruszyc i to by bylo na tyle z dnia no 1.
Wrazenia na koniec pierwszego dnia - niezpomniane :)



Wróć

 Dzien 2

Prawde mowiac to na dniu pierwszym zakonczy sie szczegolowe opisywanie atrakcji jakie dla nas przygotowano bo walka o przetrawanie zajmowala mi wiekszosc czasu jakie spedzilem na moto, obok moto, lecac za moto itd...
Ale pokolei :) trasa miala tego dnia ok 180km czystego offroadu a zaczynalo sie od tego ze musielismy sie zwalic ze slomy zanim kur zapial znaczy sie mega wczesnie. Trzeba bylo zapakowac sie do bangbusa i zawiesc dupska na start oddalony o kolkadziesiat kilometrow od hotelu. Dojazd przywital nas stroma zalesiona gora gdzie z pewnoscia mielismy sie wdrapac. Na miejscu znowu ruszalismy w takiej kolejnosci jakie czasy i pozycje zajelismy dnia poprzedniego. No tu juz nie bylem ostatni :) ale prawie ostatni :) Po starcie droga prowadzila jakas drozka wzdloz jakis zabudowan wyzej i wyzej az wkoncy wyjechalismy na trawiaste laki gdzie wyciolem pierwszego orla tego dnia. Szalu nie bylo bo byl kontrolowany. Juz mo kilku set metrach takiej wilgotno trawiastej bardzo nimilej drogi zaczynal sie zjazd w dol. Jak pozniej sie przekonalem na wlasnej skurze kazdy podjazd niechybnie konczy sie zjazdem:) moze nie jest to nic odkrywczego ale to nie sa normlane podjazdy i nie sa to normalne zjazdy :) Wiec uderzylem w dol tak jak mi Spira tlumaczyl, najwolniej jak sie da delikatni dozujac hamulce. Moze ujechalem z 10m w dol jak moto zlozylo mi sie w poprzeg stoku i znowu wyciolem orla. Tym razem juz nie kontrolowanego. Generlanie wtedy zabardzo nie bolalo ale dalej juz moto sprowadzilem. Byl tam ze mna Trialowy Miszczunio Robert zwany dalej Porazka (dane bardzo mylace). Nauczony moim orlem tez sprowadzil ten kawalek moto z ta roznica ze dalej pojechal a moja psycha pozwalala tylko na kontynlowanie sprowadzania motocykla w sposob inny niz jest on generalnie skonstrulowany :)
Co dalej to nie pamietam za bardzo poza tym ze cos tam sie caly czas dzialo. Az wkoncu dojechalem na jakis szczyt czegos zalesionego gdzie trasa prowadzila tylko i wylacznie po glazach w dol. Zatrzymalem sie i zrezygnowalem poraz nie wiem juz ktory. Najpier minol mnie Spira ktory moze nie smignol przez to bez zatrzymania ale jego przeproawdzaniem moto bylo czysta walka o wynik gdzie moje mialo byc czysta walka o przetrwanie. Zatrzymalo sie tam kilka osob. Dogonil mnie tam tez Roberta P ktory przepuscil mnie wczesniej na jakims innym kamienistym podjezdzie gdzie sie w jakims celu zatrzymal. Robert pomogl mi mentalnie i fizycznie przeprowadzic moto kamien po kamieniu na druga strone tej przeszkody. Generalnie to ciezko to opisac bo to trzeba zobaczyc. To bylo kolejne przelamanie mojej psychiki ;) Dalej bylo ostro w dol po jakims wydeptanym lub wyjezdzonym szlaku. Znowu niby nic ale pomiedzy drzewami trzeba bylo sie przeciskac nastepne milion kilometrow. Po drodze minolem kilka teamow ktorym ktos wysiadal prze ogolno pojeta niomoc fizyczna. Byl tam gosc z Rosji ktoremu padlo w EXC450 chlodzenie sielnikia i tylny hamulec. To dla niego byl koniec tego dnia choc jeszcze sie nie zaczelo tak naprawde. Nie wiem jak on sprowadzil moto w takim stanie z tej gory. No ale to wlasnie jest czascia tych zawodow - przekraczanie granic...
Dalej byl gorska kamienista droga, podjazd ze skarpami na ktorych jeden blad konczyl sie lotem w przepasc. Skad wiem czym to sie moze skonczyc?
Wlasnie w jednym takim mijejscu na zwalisku kamieni dojechalem kilku stojacych moto i dziwnie zachowujacych sie ludzi. Zatrzmalem sie i szybko dowiedzialem co jest nie chalo. Piersza mysl ktos spadl ale naszczescie okazalo sie ze tylko moto polecialo w dol a gosc odkoczyl w strone druga strone stoku.
Sprzet zatrzymal sie jakies 10m ponizej szlaku i 3ech gosci juz walczylo z wyciagnieciem moto pod gore przy pomocy tasmy. Szybakie rozeznanie tematu i okazalo widac ze tasma jest za krotka i mocy miesniowej jest za malo. Wyciagnolem swoja linke ktora wczesniej sprezetowal mi MAC ii podlaczylem sie do ciagniecia rzepki :) Po mnie dolaczylo sie jeszcze dwoch zawodnikow co razem wkoncu umozliwilo wyszarpnac moto pod gore. I tu 2 ciekawostki. Moto odpalilo bez problemu i co najciekawsze to GPS model 62 ktory jest wielki i dodatkowo byl zamontowany na uchwycie RAM ktory az sie prosil zeby go wylamac przetrwal!! Szok!! Stracilismy tam tak okolo 30 min ale regulamin mowil wyraznie zeby w takich sytuacjach pomoc sobie nawzajem a stracony na to czas zostanie odliczony. Dostalem info ze Martin powiedzial zeby zaznaczyc to miejsce na GPS z numerem moto jakie polecialo w dol i to zalatwi sprawe. Skoro tak to tak zrobilem i pojechalem dalej. Genarlnie pozniej na trasie sie non stop mijalem z ta ekipa i sobie nawzajem pomagalismy.
Byl np zjazd na ktorym byly zwalone w poprzek drzewa.
Znowu niby nic szczegolnego gdyby nie fakt ze bylo ostro w dol, drzewa ialy jakies 0,5m srednicy a koncowka byla pionowa skarpa. No ale ja pomoglem komus ktos pomogl mi i o ile sam bym musial poprostu rzucic moto na dol to tutaj skonczylo sie na podawaniu sobie z reki do reki bez wiekszych szkod i ewolucji. Dalej znowu droga prowadzila w dol roznymi sposobami az wkocu dojechalem do jakis zabudowan gdzie byl trawers po stoku. Znowu niby nic ale bylo tak wasko i tak rozjeanie ze kazdy blad konczyl sie wypadnieciem poza sciezke. Niestety stoczyl sie motocykl i nie wiedziec skad nagle pojawilo sie dwoch gosci i mi pomoglo go wciagnac na gore. Pojechalem dalej ale niestety jakies 200m dalej znowu sie zsunolem. Niestety tam zostalem sam. Probowalem sam go wyciagnac ale bylem juz tak zmweczony walka na zjezdzie ze nie mialem sily. Caly czas moto lezace na boku i zaczepiajace podnozkiem o glebe albo pozwalo mi podciagnac przod albo tyl niesty z mizerny koncowym rezultatem. Zaczolem krzyczec zeby ktos mi pomog ale bez odzewu. Zeby bylo jasne ja tu nie pisze o lamecie bo tak latwiej bedzie ja tu pisze o sytuacji gdzie czuje ze moj organizm sie przegrzewa, nie mam wody juz w camelu a rece zaczynaja mi dretwiec tak ze nie moge ich wyprostowac. Wiec znowu limity zostaja osiagniete. Nie wiem ile czasu tam spedzilem ale udalo sie wkoncu wrocic na sciezke. Co bylo najgorsze 5 min pozniej dojechalem do punktu tankowania. na miejscu walnolem sie na glebe w cieniu pod parasolem i staralem sie zlapac oddech. Wypilem mnustwo wody i jeszcze wiecej wylalem na siebie zeby sie schlodzic. Goscie ktorym wczesniej pomoglem z motocyklem na skarpie chyba widzieli ze nie jest ze mna za dobrze. Jeden podszedl i pomogl mi odkrecic camela zeby go uzupelnic w plyny a potem zatankowal mi moto. Ja caly czas lezalem i staram sie pozbierac sily a czas plynol. Wkonu ruszylem dalej i co bylo znowu dobiciem lezaceg jakies 5 min pozniej byl pomiar czasu tego odcinka :( No nic i tak nie mialem sily zeby dalej jechac wiec nie mialem co plakac. Dalej znowu byly jakies drogi przez gory ktore juz w 100% pokonywalem sam. kolejne godziny uplywaly a ja staralem sie jakos przetrwac ta trase. Pisze przetrwac bo to inaczej juz nazwac nei mozna. Pamietam ze byl szlak wyznaczony pod drutami wysokiego napiecia. Caly czas gora, dol po sciezce szeroksc ok 30cm tak akurat na zmieszczenie kola. Usiasc na kanapie sie nie dalo ze zwgledow technicznych wiec trzeba bylo stac a stac znowu sie juz nie dalo ze wzgledow fizycznych. I tak kombinujac pokonalem jakis strumyk z rozjechanym podjazdem gdzie nadole byla kupa blota. Znowu jedna mysl mi przewodzila, slowa Spiry zeby dac na gaz i trzymac sie moto. Znowu zadzialalo.
Potem bylo jeszcze troche walki i wkoncu dojechalem znowu do sciezki ktora prowadzila trawersem stoku. I znowu jeden blad konczyl sie zsunieciem moto z nimoznoscia wyciagniecia go w pojedynke. Co dobijalo mnie na maxa to to ze na dole w odleglosci jakis 500m byla baza postoju 20min czyli chyba polowa trasy. Tak jechalem ta sciezka az natrafilem na przeszkode ktora byla juz na moim etapie zmeczenia nie do pokaniania. Zwykly zwalony wyslizgany konar drzewa lezacy w poprzeg stoku. Moze to bylo tylko 30cm moze troche wiecej ale te 30cm bylo okraszone juz kilkoma zsunieciami motocykla w dol. Slady mowily same za siebie. Najpierw byla walka zeby to pokonac ale nie dalem juz rady. Udalo mi sie tam jakos na graicy osuniecia nawrocic i zjechac jakos bezpiecznie bokiem. Jak dojechalem do punktu pomiaru czasu okazalo sie ze dla mnie juz jest za pozno. Juz nie zdaze nadrobic czasu nawet jesli bede jechal z pelna predkoscia. Oczywiscie jak nie jechalem z pelna predkoscia tylko z predkoscia przetrwania wiec zrezygnowalem. Czekal tam na mnie Abba i hwala mu za to. Powiedzial mi ze za ta belka ktorej nie pokonalem byl zjazd w dol ktory byl mega psychiczno problematyczny do pojechania. Skoro on tak mowi to pewnie ja byl bym tam umarl 4 razy. To juz bylo w tym momecie nie wazne. Nie ukonczylem dnia drugiego.
Po drodze do bazy wypadowej zebralismy Maca i Spire ktorzy byli juz na mecie ktora byla gdzies w polowie trasy do Sibiu.
Na miejscu okazalo sie ze Robert P mial sobie przypadek. Jesli pamietacie jak pomagalem wyciagnac moto innym zawodnikom to jemu przytrafilo sie to samo. Z ta rznica ze on polecial razem z moto. Gdzieki wycwiczonym trialowym ruchom wbicia pazurow w skarpe nic mu sie nie stalo ale wrocil do bazy bez motocykla. Tego dnia resztka sil pojechalem z nim do lokalnej castoramy na zakupy sprzetu wydobywczego (lin, karbinkow, tasm, wyciagarek, bloczkow). Nastepnego dnia dla niego zaczynal sie inny ettap przygody z Roamanics :)
Wieczorem juz po wszystkim oddalem GPS do bazy rajdu i poinformowalem o sytuacji z czasem swedzonym na wyciagnieciu moto jednego z zawodnikow. Powiedzieli ze nic nie wiedza ale sie dowiedza. Wiec luzik. Zyskam troche czasu, pomyslalem.



Wróć

 Dzien 3

Dzien 3 to juz dla mnie byla fizyczna porazka. To juz nawet nie bylo przetrwanie. Bolal mnie bok od walniecia poprzedniego dnia o glebe, caly bylem opuchniety, stopy odmoczone, odciskow nie dalo sie policzyc, ja nie chcialem juz dalej jechac. Wszyscy jednak mnie przekanli zeby sie zmusic i sprubowac. Pojechalem...
Rano nie moglem nigdzie znalezc kasku i dzieki temu sie troche na trase spoznilem ale dzieki temu ruszalem razem z PRO :) Trasa zaczynala sie od przejazdu przez rzeczke potem kamienista droga kawalek wiec luzik ale nie dlugi bo zaraz byl zjazd w bok w gesty las i kamienisty potok. Duzo wody i duzo kamieni tak bym go okreslil. Na moje szczescie to byl normlany potok a nie jazd pod gore. Znowu udalo mi sie wyprzedzic dwoch gosci i to nawet z kalsy hobby. Nie wiem jak to mozliwe. Czy oni tez sie spoznili czy ja tak szybko jechalem:)
Fakt faktem w potokach niezle mi szlo. Jak na niecwiczony element to bylo calkiem calkiem.
Zapomnialem dodac ze w moim EXC250 mialem magiczny przycisk zmiany zaplonu ktory byl zakazdym potokiem aktywowany i przy kazdym podjezdzie dezaktywowany :) Generalnie dzialal i spelnial swoje zadanie.
Po drodze a chwile utknolem na jakies przeszkodzie i tam mnie minol Graham Jarvis. Poprstu smignol jak by jechal po prostej drodze. Co bylo robic jak nie jechac dalej. Pewnie mial inne problemy o ktorych ja nawet nie snilem:)
Tak sobie jechalem tym strumieniem i nawet cialo przestawalo bolec tak bardzo i odciski mniej doskwieraly az wkoncu nadszedl czas zmiany. Wyjazd ze potoku, skret w lewo, ogien na gazie i wskok na jakas skarpe. Przypominam ze jestesmy w gestym lesie i nie widac co jest za rogiem. Na gorze okazalo sie ze byl podjazd jeden z kilku tego dnia. Poprostu prosty podjazd pod gore miedzy drzewami tyle ze ostro. No wiec nie bylo co myslec tylko znowu ognia i do gory. Niestety trasa byla juz tak przeorana ze nie ujechalem za daleko. Zatrzymalem sie na boczki zaczolem kombinowac jak tam wjechac. W miedzy czasie kilku pro smignelo znowu bez zatrzymania. Ale nie bylo tak latwo jak by sie wydawalo nawet dla PRO. Jeden Austrjacki miszcz trialowy ktory tym razem w zawodach startowal jako latajaca po trasie kamera tez utknol na podjezdzie z ta rznica ze nie myslac dlugo zjechal na dol i zapodal spowrotem tylko pewnie na wiekszym gazie. No i tyle go widzieli na tym etapie.
Troche mi to zajelo ale wjechalem na gore zygzakiem. Znowu tam mi sie udalo wyprzedzic chyba dwoch zawodnikow z mojej klasy. Takie cos jest bardzo krzepiace i budujace na duchu. Dalej bylo juz na luziku, jakis poloniny, jakies szczyty, jakies wioski ale wszystko po gruntowych drogach albo jakis jasnych szlakach gdzie mozna bylo ostro przycinac podziwiajac przepiekne widoki. Calkiem fajnie sie jedzie po trasie gdzie nagle za wzgorza wysowa sie smiglowiec i przelatuje obok. Znowu wrazenia - bezcenne :) Znowu minol mnie PRO tak jak bym ja stal w miescu. Dopuki Chris Birch nie pokazal mi swoich plecow myslalem ze ja na tych drogach jade szybko :) Tak sobie jechalem dosc dlugo zbytnio bez wiekszych problem gdzie wkoncu mialo nadejsc to co bylo nie uchronne i nastepuje po podjezdzie :) Zaczol sie zjazd w dol ale nie norlany tylko znowu waskimi na szerokosc opony szlakami, gdzie kazdy blad mog zakonczyc sie upadkiem kilkunasu lub kilkudziesieciu metrow w dol.
Tam juz walczylem ze zmeczeniem ale jeszcze to bylo kontrolowane. Na wlasnie takim waskim przesmyku gdzie ledwo co sam stalem, miedzy mnie a skarpe gore stoku jeszcze sie wcisnol jeden z PRO - Letti. Dobrze ze bylo drzewo i sie mialem czego przytrzymac bo by mnie zepchnol w dol zapewne. Wlaczylem tak jeszcze z 30 min az wkoncu zjechalem na dol do rzeki. Dalej trzea bylo smignac kawalek ta rzeka gdzie czekalo na nas mnustwo ludzi. TO tam byl wyjazd po skarpie i po plytach i tam byl kolejny przystanek 20min.
Gdy podjecalem do wyjazdu przerazilem sie nie na zarty bo te plyty mogly wyeliminowac mnie z wyscigu ale kontem oka zobaczylem ze miedzy plytami a drzewem jest wyjechana juz przecinka i chyba wiecej bylo takich jak ja kombinatorow :) Wiec co, znowu ognia i co? Zawislem na drzewie :) Luzik dodalem troche gazu i juz przeszkode mialem za soba. Czekaly na mnie zdjecia i autografy oraz wizyty w zakladach pracy:) Troche zdziwiony zakumalem ze poprostu wcisnolem sie miedzy PRO. No ale laska z tym bo to nie bylo najwazniejsze w tym momecie. Znowu Abba czekal na mnie z jakas przekaska, dobrym slowem i kluczem w rece gotowym podrasowac moto. 20 min minelo szybko i czas bylo ruszac. Prawde mowiac bylem w szoku ze nie jestem az tak bardzo padniety jak dnia poprzedniego i caly czas mieszcze sie w granicach czasowych. Dostalem od Abby instrukcje gdzie jest punkt tankowania bo Spira mial jakis problem zeby sie tam wbic. Dodam ze chlopaki znowu byli spory czas przedemna no i w zasadzie ja chyba zamykalem peleton rozrzucony czasowo po calej trasie.
Wiec znowu dalem gazu i zaraz za punktem tankowania byl wjazd za budynki na podjazd. Podjazdem byla jakas kamienista sciezka prowadzaca w gore. Nibyl luzik ale znowu jest ale... Nie dosc ze ta siciezka byla chyba wyzlobiona w jakims kamiennym zwalenisku to jeszcze prowadzila caly czas pod gore zygzakami zmieniajacymi kierunek o 90 stopni i nie bylo widac jej konca. Na tej przeszkodzie dodatkowo mozna bylo sobie przeskakiwac pod kamienne progi itp atrakcje. A ze jak juz napisalem nie maial konca to oznaczalo ze nie w moim wypadku nie majac odpowiedniej techniku w ciagu nastepnych powiedzmy 30min zluzylem caly pozostaly zapas energi. To byla dla mnie katorga. Na samej gorze znowu byl jakis pien zwalonego drzewa i oczywiscie w poprzek trasy i oczywiscie slizgiem w dol. Dla wypocztej osoby to szalu nie robi pokonanie czegos takiego ale dla ciagnacych resztka sil zwlok to cos rosnie do rangi nie do pokonania. Znowu walka, znowu bol ale na moje szczescie ktos z obslugi trasy jechal za mna i mi pomogl przeciagnac moto na droga strone. Nie wiem czy da sie dobrze opisac ta sytuacje ale sprobojcie sobie wyobrazic jak walcze osatkiem sil o to zeby pokonac ten pien gdzie obok mnie Darryl Curtis poprostu smiga skokiem nie zwalniajac nawet na sekunde. To troche potrafi zdolowac czlowieka...
Czlowiek juz nie mysli chyba wtedy logicznie tylko wlancza sie mechanizm przetwania polaczony z dazeniem poprostu przed siebie.
Wsiadlem na moto i pojechalem dalej. Tam ja juz bylem fizycznym wrakiem wiec reszta byla znowu walka juz tylko z samym soba.
Nie wiem dokadnie co sie potem dzialo pewnie gdzies staralem sie przetrac na trasie i pewnie nie byla zbyt trudna bo dawalem rade jechac dalej. Niestety dojechalem do kolejnego strumyka w ktorym bylo mustwo kamieni, galezi i blota. Prowadzil ostro w gore. Na poczatku poprostu nauczony doswiadczeniem poprzednich przeszkod poprostu dodalem gazu i staralem sie wbic jak najwyzej sie da z samego krotkiego rozpedu. Daleko nie zajechalem bo kolo zaczelo wibrowac na jakis sliskich galeziach. Sprobowalem kilka razy jakos to pokonac ale nie dalem rady. W moim stanie utrzymanie sie na motocyklu bylo problemem a co dopiero walka z nim. Zaczolem tracic oddech i gwaltownie slabnac. Czulem ze to juz jest za duzo i musze zatrzymac sie i odpoczac bo dalej juz przegne nie nazarty. Zjechalem na dol w jakis cien i walnolem sie w kszaki. Zeby bylo jasne ze ja nei pisze o zatrzymaniu sie na chwile zeby sobie odetchnac. Ja nie mialem sily zeby uspokoic oddech a podniesienie reki wiazalo sie z mometalnym jego przyspieszeniem.
Resztka sil zdjolem buty i porozpinalem sie zeby zluzowac wszystkie zamki, sciagacze i inny safety badziew tak zeby mi wrocilo poprawne krazenie. Wyciagnolem resztki tego co mialem energetycznego do jedzenia i zaczolem sie "relaksowac". Ja tam chyba usnolem na chwile nawet :) Ludzie mnie mijali i jechali dalej z mniejszymi lub wiekszymi problemami w miejscu ktore mnie zabilo udawalo im sie pokonac. W oddali slyszalem ze sie wbijaja wyzej i wyzej. Silniki wyly na wysokich obrotach co oznaczalo ze latwo tam nie jest. to bylo miejsce gdzie lezac powiedzialem sobie dosc to juz jest naprawde ponad moje sily fizyczne bo techniki zadnej nie mialem od samego poczatku. Znowu ciezko w to uwierzyc ale choc bylem a maxa zaorany i zrezygnowany zaczoelm czuc jak wracaj mi sily i oddech sie uspokaja. Sam nie wierze w to co zrobilem choc pol godziny wczesniej doszedlem do wniosku ze rezygnuje, ubralem buty i znowu wsiadlem na moto zeby sprobowac tam wjechac. Przeciez mialem latwiejsza droge w dol do jakiejs drogi a i tak jeszcze raz postanowilem sprobowac. Co jest najciekwasze w tym wszystkim to to ze udalo mi sie wjechac najpierw pod gore strumienia a potem w bok na trase ktora prowadzila ostro w gore tam gdzie juz wiedzialem ze moto musi bedzie zarzynane.
Znowu ta sama sytuacja, ostro na gaz i w gore byle tylko nie stracic przyczepnosci i impetu.
Zatrzymalem sie gdzies w polowie i zaczolem zarzynac moto na wszystkie sposoby jak to robili inni. Niestety moje sily ledwo co odbudowne bardzo szybko sie skonczyly. Probowalem do niestety bez pozytywnego rezultatu az wkoncu pojawili sie swapersi czyli zamiatacze. Wtedy jeszcze nie wiedzialem o tym. Przejechala ekipa organizatorow i tyle. Niestety jeden zszedl na dol i oznajmil mi ze oni zamykaja peleton i szukali mnie na trasie bo dostali wiadomosc z nastepnego check pointu ze tam nie dotarlem w wyznaczonym czasie.
Oznaczalo to ze caly czas ktory nadrobilem na poczatku stracilem na zigzakowym podjezdzie i lezac aby zebrac sily na dalasza jazde.
Jeden z chlopakow wziol mi moto i wiechal na gore a jakie to bylo latwe dla niego ...
Ja musialem sie dowlec na gore z buta a bylo ciezko w moim stanie nawet chodzic a co dopiero cisnac pod stok.
Na gorze wyjasnili mi ze dla mnie na dzisiaj to juz koniec.Dostalem informacje ze dalej jest w miare prosta droga do nastepnego punktu medycznego gdzie dostane wskazowki jak wrocic do bazy. Na miejscu okazalo sie ze nikgo tam nie bylo. Najpier myslem ze moze cos pomylilem ale GPS wskazywal dokladne polazenie punktu pomocy. Zrobilem kilka kolek bo moze sie pomylilem. To bylo gdzies na wzniesieniu przy rozdrozu drog a trasa potem prowadzila jakimis polami w dol i w gore bez zadnych szczegolnych przeszkod. Siadlem i zaczolem kombinowac jak znalezc odpowiednia droge. Do okola niekgo kogo mozna by sie bylo spytac. Nawet jesli by byl to pewnie bym sie nie dogadal no bo jedyna rzecza jak znalem to nazwa miasta bazy i to jeszcze nie potrafilem jej poprawnie wymowic. Tak sobie siedzialem i myslalem co zrobic jak podjechal do mnie Jesus kolejny PRO. Zatrzymal sie i spytal co sie stalo. Powiedzialem mu ze jestem OUT i szkam drogi do domu a on na to ze ja mu wczesniej pomagalem z odpowiednia droga gdzies na trasie a teraz jak ja potrzebuje pomocy to on nie moze pomoc. Wpozadku to bylo w tym momecie.
No ale jego gonil czas wiec pognal dalej. Sobie mysle ze kurka fajerek zawodowy nawigator z harcerskim backgroundem sobie nie da rady:) Mialem dostepny drogowskas z dziwnymi nazwami, czubek jakiegos wzniesienia z dobrym widokiem na okolice, GPS z pozycja oraz kompas.
W plecaku dodatkowo lokalizator w razie nie bezpieczenstwa plus zapieczetowana mape do uzycie tez w razie W. Doszedlem do wniosku ze skoro wozo ten papier ze soba a juz nie jestem na trasie to ja uzyje. Wkoncu musialem okreslic kierunek w ktorym musze jechac.
Po krotkim zapoznaniu sie z jej zawartoscia stwierdzam ze w tym miejscu mogli by sie bardziej postarac. Ja bylem tylko zmeczony ale wpelni sprawny, z dostepnymi wszystkimi nawigacyjnymi narzedziami i wiedza i mialem problem zeby dokapowac w ktorym miejscu sie znajduje.
Mapa byla wycinkiem jakiejs wiekszej mapy a ten wycinek nie mial opisanych wspolrzednych tak zeby bylo mozna sie do czegos odniesc. Droga sprawa ze choc widzialem w swoim zyciu wiele map to z tak sei jeszcze nie spotkalem. Wycinek nie zawieral legendy mapy co sprawialo ze odczytanie tego co ona chce przekazac robilo sie prawie nie mozliwe a dodatkowo wszystkie lokalne nazwy byly po lokalno Rumusku.
Naprawde zastanawialem sie jak osoba ktora jest naprawde jest w potrzebie moze skorzystac z tej mapy. Poszedlem na maxymalna latwizne i dzieki temu ze wiedzialem gdzie na mapie jest punkt pomocy medycznej i wiedzialem w jakim kierunku geograficznym powininenm mniejwiecej sie poruszac zeby dojechac do ludzkosci okreslilem sobie trase. Ustawilem na GPS widok kompasu i ruszylem w rzadanym kierunku. Sciezka wila sie najpierw szczytem potem zboczmi w przeroznych kierunkach. Ale mniej wiecj caly czas trzymala polnocny zachod co mnie zadowalalo.
Tak jadac z godzne udalo mi sie dojechac do jakis pracownikow co robili jakis odcinek utwardzonej drogi i dogadalem sie z nimi ze to jest dobry kierunek do Oratie.
Ruszylem dalej ale zaczolem brac tez pod uwage to ze mam 3/4 baku paliwa i mialem przed soba kawal drogi do przejechania a ja mam 2t czyli musze cos namieszac zeby zatankowac.
Na trasie do mety Romaniacsa bylo pewnie minimum jeszcze jedno tankowanie a ja nie jechalem po trasie tylko cholera wie gdzie i jak. No nic niebylo co sie za duzo martwic przezroczystym bakiem tylko ciac w obranym kierunku. Jak to kiedys jeden kapitan powiedzial nie wazne jaka decyzje podejmiesz, musisz ja podjac a najwyzej pozniej poprawisz. W tym konkretnym wypadku nie bylo mowy o poprawce :) Dodatkowo wszystko mnie zaczynalo bolec bo zeszla adrenalina i wrocil normalny stan z przed startu dzisiejszego dnia. Zaczely odzywac sie otarcia do tego stopnia ze zdjolem ochraniacze kolan bo nie dalo sie w nich jechac. Dupa od siedzenia byla odpazona wiec albo stalem albo przezucalem polduki po kolej ;) Tak jadac w cerpieniach dojechalem do jakies ludzkosci a potem do jakiejs wiekszej wioski a potem do jakiejs wiekszej drogi. Zaczolem sie nia kierowac w wczensiej okreslonym kierunku az wkoncu zobaczylem drogowskas Orastie 20km. Mowie dobra nasza ale musze tam dojechac bow baku juz bylo prawie pusto. Przed sama baza muialem sie zatrzymac zeby resztki paliwa przelac z prawego zakamarka baku do lewego ale dojechalem. Co prawda na prawdziwych oparach ale dojechalem.
Wszyscy juz tam byli i sie relaksowali. Oboz miscila sie chyba w jakies bylej bazie wojskowej. Bylo tam mnustwo odrestaurowanych pojadow , samolotow i broni co robilo swoj klima miesca. Generalnie wszystko bylo zrobione na zielono.



Wróć

 Dzien 4

Dzien 4 Nastepnego dnia chlopaki ruszyli z rana a ja juz sobie odpuscilem dalsza jazde. To bylo ponad moje sily a pozatym bol zeber z upadku dnia poprzedniego nie dawal mi spokoju przy kazdym ruchu. Na starcie dnia czwartego krecilem sie miedzy zawodnikami i zobaczylem ze spoznienia nie tylko zdarzaja sie amatorm ale takze PRO:) Chyba cala ekipa z RPA sie spoznila na wyznaczony start.
Miedzy nimi byl Chris Mirch wiec czlowiek dla ktorego taka strata moze byc kwesti byc no 1 czy poza podium.
Wkoncu PRO walczy o kazda minute. No ale takie jest zycie wkoncu :)
Chlopaki pojechali a ja zmienilem sie w support.
Z Abba zapakowalismy graty na fure i pojechalismy na servis point. Duzo sie tam nie dzialo prawde mowiac wiec szacunek dal Abby i wszystkich innych wspomagajacych za cierpliwosc i wytrwalosc. Punkt znajdowal sie przy rzece za ktora byla konkretna gorka. Niby nic ale... rzeby zjechac z trasy na mostek trzeba bylo zejsc z moto i wprowadzic kolo na mostek bo nie dalo sie tam tak poprstu skrecic.
Tak bylo wasko ze wiekszosc kozystala z pomocy kibicow. Trasa prowadzila po waskiej sciezce w zdluz zalesionego stoku. To by bylo na tyle w tym momecie w sprawie opisu miejscowy.
Mijal czas i pojawil sie MAC.
Znowu regulacja moto, woda, banan, konserwa, kilka pytan i po 20 minutach ognia dalej. Ludzie przyjezdzali i jechali dalej na trase a SPiry ciagle nie bylo. W miedzy czasie jakis kolo zlecial ze skarpy prawie do samej rzeki. i poszlismy mu pomagac wyciagnac moto. Sam by nic tam nie zrobil bo tak bylo stromo i tak malo miejsca na jakiekolwiek ruchy. Nagle dostalismy wiadomosc od SPiry ze jest jakies 500m od naszego punktu i potrzebuje pomocy zeby wytachac moto z jakiejs dziury i brakuje mu wody do picia.
Skoro on napisla cos takiego to oznacza ze musi byc grubo.
Ja zabralem camelbaga i razem z Abba uderzylismy w zdluz trasy. To co zobaczylem zaraz za mostekm mnie zabilo.
o byl jak dlamnie prawi epionowy zjadzd w dol po kamienistych sciezkach.
Mialem problemyz eby wejsc na gore takie bylo strome nachylenie i tak bylo sypko. Udalo sie dojsc na gore ale juz samemu bo Abba pognal jak kozica tak ze nie moglem za nim nadazyc na moich opuchnietych kulasach. Nie wiem ile szedlem ale wypilem sam cala wode camelbaga zeby wogule tam wejsc:)
Napewno przeszlismy wiecej niz 500m do punktu i nikogo nie znalezlismy. To bylo 500m w gorach a nie po prostym ze tak powiem. Jak wracalimy zabaczylismy ze trasa w jednym miejscu sie schodzi na z PRO, EXpert i Hobby i pewnie poszlismy w zla strone.
Abba dostal wiadomosc ze Spira dojechal o wlasnych silach i mozemy wracac.
I tu sie dla mnie zaczely prawdziwe schody. Wejscie bylo niczym w porownaniu z zejsciem na dol po tej skarpie. A zawdnicy musieli to zrobic razam z minimum 100kg enduro. Moze i bylo to do zrobienia ale stan moich nog nie pozwalal mi nawet na poprostu zejscie wiec nie wiem jak ja bym to robil gdybym jechal tam jechal... Jak dotarlismy na dol to juz tam nikogo nie bylo wic zapakowalismy sie w busa i pojechalismy na mete. Przed samym wiazdem do SIbiu zaczol padac deszcz co pewnie ostudzil troche chlopakow i dodal kolejnych atrakcji do trasy.
Na sam wjazd na mete sie spoznilismy wiec nie ma sie rozpisywac.. Sama meta byla umiejscowana na rynku Sybiu. Rajd konczyl sie podjazdem po desce umieszczonej na schodach wprost pod dmuchany baner Redbulla. Ale wracajac do nas to Spira i Mac byli juz i czekali na nas w parku maszyn a deszcz caly czas padal...
Byl tam tez Robert P ktory dzien wczesniej w pocie czola wyciagnol moto z przepasci wiec wrazen nikomu nie brakowalo. Przez ten deszcz wszyscy sie gdzies pochowali. Generlanie w parku zaistaniala pustka. Wieczorem byla impreza na zakonczenie z rozdaniem pamiatkowych medali i to by bylo na tyle. Nastepnego dnia z rana ruszylismy tak samo jak przyjechalismy w drog powrotna. Abba prowadzil dzielnie az za Katowice. Zrobilismy krotka drzemke tam w jakims motelu i juz wieczorem bylismy w domu.




Wróć

 Koniec

Reasumujac caly wjazd to tak: Popierwsze jestem w szoku ze przy moim nastawieniu przed samym wyjazdem tak daleko dojechalem.
Kazda przeszkoda mnie przerastala a jednak udawalo mi sie i jechalem dalej.
Moto ktore nabylem droga wilu kombinacji i wkoncu kupna bylo strzalem w dziesiatke.
Nie wiem czy 250 czy 300 w 2t jest lepsze. Zdania sa podzielone ale ja wiem ze gdybym jechal na starej 400 nie ukonczyl bym pewnie pierwszego podjazdowego strumienia.
Magiczny przycisk do zmiany map zaplonu dzialal jak nalezy i w tedy kiedy chcialem redukowal mi moc tak ze moto bylo potulne i nie robilo mi niespodzianek. Ani razu nie zagotowalem plynu w chodnicy wiec przechwytywacz moczu MACa i wentylator zdaly swoje zadanie.
Stare mosussy od Spiry dawaly niesamowita przyczepnosc. Do tego stopnia ze ja juz zapomnialem i nie zamierzam pamietac co to detka :)
Na trasie zauwazylem pewna zaleznosc za kazdym slepym zakrtem nalezalo zredukowac do 1nki i dac ostro w palnik bo najprawdopodomniej bedzie ostry podjazd i szkoda by bylo zatrzymac sie w jego polowie.
Jak juz daje sie w palnik to wystarczy trzymac sie moto a ono nas zaniesie z mniejsza lub wieksza klasa na szczyt :)
Warto jezdzic na takie zawody bo pokonuje sie swoje slabosci. W domu nigdy byl nie pchal sie w cos takiego co bylem zmuszony pokonywac. W domu jest opcja a na rajdzie juz jej nie ma.
Co do organizatorow trasy to zrobili przednia robote. Na upartego mozna bylo jechac bez GPS bo tak byla dobrze otasemkowana.
Jak juz wczensiej mapa ktora byla do uzycia tylko w razie niebezpiczenstwa jest do niczego.
A i jeszcze jedno co do tematu pomocy na trasie i odliczeniu czasu. Na trasie sporkalem martina i spytalem czemu nie odliczono mi czasu za pomoc tak jak jest mowa w regulaminie.
Odpowiedz byla ze nie wie o czym mowie. Sa dwie opcje. Albo mnie i nie tylko mnie ktos oszukal na trasie albo jako ludzie zamykajacy peleton zostalismy poprostu zignorowani. Wydaje sie ze regulamin jest regulaminem ale chyba nie dla wszystkich byl. Czy pojade raz jeszcze raz? Czy warto bylo jechac? Napewno bede sie staral bo warto przezyc taka przygode.

No i na koniec wielkie szacun dla Abby 89racing ktory dzielnie reanimowal nas i moto. Bez jego wsparcia Romaniacs byl by jeszcze bardziej wymagajacotrudny :)

Wróć